wirtualne impresje

proces7

Marius Septus z Apulii

19 Komentarzy

To jest tekst opublikowany przeze mnie w Święta Wielkanocne w 2009 roku.

Po dwunastu latach służby w armii, Marius Septus postanowił zrezygnować z dalszego pobytu w Judei i zakończyć kontrakt. Dowódca centurii nie czynił specjalnych trudności i tak pozytywnie rozpatrzone podanie przesłał do kwatermistrzostwa.
Kwestor legionowy kiedy podpisywał dokument nie miał bladego pojęcia kim jest Septus. Zupełnie nie kojarzył go z tym drobnym zamieszaniem, by nie rzec – skandalikiem w armii, związanym z kradzieżą z grobu zwłok pewnego skazańca. Jego kolegów z centurii bardziej interesowała sprawa niespłaconych długów, bowiem Septus lubił się napić, nie miał szczęścia w grze w kości, ale miał za to słabość do szczupłych i gładkich jeruzalemskich kurewek. Dwie i pół sestercji dziennego żołdu to były niezbyt wielkie pieniądze.
Największym wierzycielem Rzymianina był szynkarz, Grek pochodzący rodzinnej Apulii Septusa, Cepros Medise.
Koledzy z garnizonu zobaczyli go po raz ostatni pewnego wieczoru, kiedy wszedł do szynku. Podszedł do Ceprosa, podał mu drewnianą pałeczkę z nawiniętym pismem. Cepros przeczytał pośpiesznie, wyjął z czerwonej czarki na najwyższej półce baru trzos i podał go Septusowi. Na drugi dzień uregulował wszystkie jego długi, robiąc spis kolegów z garnizonu. Jeszcze wiele dni schodzili się, bo Grek był hojny i nie robił żadnych dochodzeń. Późnymi nocami chodził po mostach i parkach Jerozolimy, odszukując kurtyzan – wierzycielek żołnierza. Trafiało doń sporo naciągaczy i ludzi występnych, którzy zwietrzyli fakt, że spłacanie rachunków Rzymianina stało się obsesją szynkarza.
Marius Septus tego dnia nie wypił ani kropli wina jak zwykł był to co wieczór czynić. Miał przekrwione oczy i napuchniętą twarz. Całą czerwoną, jakby buchnął w nią ogień albo długo spoglądał na słońce. Wziął sakiewkę i wyszedł pośpiesznie. Klienci zerknęli tylko sennie za nim przez ciężkie, cuchnące powietrze. On wyszedł w mrok miasta. Miasta, które tak naprawdę było dla niego złe i wrogie. Starego obskurnego, w którym dziś, po raz pierwszy, ale i ostatni, widział ostro nocne zarysy mostów i parkowych drzew, i czuł jego ciężki zapach. Było to dziewiętnastego dnia nisan, trzy tysiące siedemset dziewięćdziesiątego roku.

_____________________

Co roku wstawiam jakiś tekst wielkanocny, natenczas nie mam pomysłu na żadne kazanie czy tam homilię. Skorzystałem więc z okazji, że Qui penis aquam turbat zamknięty i wstawiłem zeszłoroczny tekst okolicznościowy. Lepszy byłby ze mnie alfons niż literat, więc z góry Państwa przepraszam za te impresje.
Święta Wielkiej Nocy pamiętam wszystkie, odkąd cokolwiek pamiętam, ale to żaden jakiś tam wyczyn, bo te Bożego Narodzenia też pamiętam. Nie wiem dlaczego pamiętam, bo od niedawna świętuję je mniej uroczyście. Może dlatego, że w każde te święta zawsze byłem trzeźwy. A jak wiadomo i co jest moim problemem: kiedy nie piję alkoholu to jestem trzeźwy.
Chyba jednak, mimo tej całej hipokryzji, wolę święta Bożego Narodzenia, są takie bardziej naturalne i większe są w sensie medialnym, ogólnoludzkim i społeczno – seksualnym jakby.
Te jajeczka, króliczki, kurczaczki brzmią mi jakoś kiczowato. W ogóle słowo „kicz” brzmi mi nieadekwatnie do tego co chcę napisać.
Poza tym, kto dziś wierzy w te baśnie, że jakiś człowiek mógł przestać być trupem i wstał? Przecież jak ktoś umiera to na śmierć i jest to sprawa nieodwołalna, decydująca i rozstrzygająca o całej jego przyszłości i przeszłości. Całej i wypełnionej do końca.
No i czy jest sens pisać co roku o tym samym? Jestem już zmęczony blogopisaniem, sobą na tych blogach najbardziej jestem zmęczony. Lepiej czytać niż pisać. A ja nie pisałem o swoim życiu, o jego trudach, cierpieniach i zmartwychwstaniach, stąd nawet świątecznych analogii nie mam.
Przecież kiedy zaczynamy te wszystkie refleksje o śmierci, umieraniu, które są elementami życia, to zakończenie mamy rutynowo przewidziane. Jakbyśmy odgrywali tę samą okolicznościową sztukę w naszych prowincjonalnych teatrzykach.
Kiedy byłem małym chłopcem, którym do dziś nie przestałem przecież być, rok 2000 wydawał mi się tak odległy, że był jakąś graniczną datą, po której nie będę się już o nic martwił, bo nie planowałem siebie w dwudziestym pierwszym wieku. To są już moje dziewiąte święta Wielkiej Nocy w tym wieku. Bo wiek dwudziesty pierwszy zaczął się wraz z początkiem 2001 roku, jakby ktoś nie wiedział. Nie było roku zero w kalendarzach. Chyba że w Calendas Graecas. Dziewiąty rekord, to całkiem niekiepski wynik.

Wesołych Świąt.
proces

Written by procesVII

7 kwietnia, 2023 @ 2:27 am

Komentarzy 19

Subscribe to comments with RSS.

  1. ja pamiętam film ‚Kosmos 1999’, to była dla mnie taka graniczna data … a tutaj proszę 10 lat minęło a my dalej jesteśmy, przed nami jeszcze taki ogłaszany wszem i wobec rok 2012 … pożyjemy, zobaczymy…

    koya123

    11 kwietnia, 2009 at 9:38 pm

  2. Twoje impresje, nawet pisane na kolanie, w pośpiechu, dobrze się czyta.

    winnata

    11 kwietnia, 2009 at 9:38 pm

  3. A ja słyszałam, że po 2000 niczego już nie będzie, najgorsze było to, że nawet mnie.

    winnata

    11 kwietnia, 2009 at 9:39 pm

  4. Skąd wiesz, że pisałem na kolanie i w pośpiechu?

    Chciałem złożyć życzenia laskom od Dżoukera, ale moherowe suki dały mi bana.
    Ja myślę, że taki Ols, Dżouker i inni siepacze bananowej ligi, otwierają jaja wielkanocne pałą.

    procesVII

    11 kwietnia, 2009 at 10:21 pm

  5. Życzę Ci, aby Cepros Medise i Marius Septus spotkali się przy wspólnym jaju. A może nawet dwóch.

    Kasia

    11 kwietnia, 2009 at 10:34 pm

  6. Nie wiem, odniosłam tylko takie wrażenie. Pisałeś?

    winnata

    11 kwietnia, 2009 at 10:49 pm

  7. Ilu „procesów” jesteś w stanie kochać równolegle albo szeregowo, Kasiu? Tak, tak, też życzę Ci tego, o czym marzysz. Takie jak Ty mają marzenia do spełnienia.

    Pisałem, Kawciu, pisałem. Nie sądziłem, że to tak się rzuca w oczy.

    procesVII

    11 kwietnia, 2009 at 10:55 pm

  8. Proces napisał:
    ‚Poza tym, kto dziś wierzy w te baśnie, że jakiś człowiek mógł przestać być trupem i wstał?’

    to sporóbuj się zrobic absyntem, a sam uwierzysz że człowiek może umrzeć a potem wstać. tylko nie pij szwajcarskiego, bo to nie absynt tylko likier jest.

    wielkanocne pozdrowienia ze stolicy tego wszystkiego: alleluja i do przodu.

    hlb

    12 kwietnia, 2009 at 12:47 am

  9. Wesołych jaj Ci życzę. I otrzymania tego, czego brak Ci najbardziej doskwiera ;)

    defendo

    12 kwietnia, 2009 at 1:05 pm

  10. Ciekaw jestem czego brak doskwiera mi najbardziej?
    Nawet nie wiem czy kiedykolwiek piłem absynt, może piłem, ale nie wiedziałem, że to absynt. Różne rzeczy piłem, choć na ogół stronię od wynalazków.

    procesVII

    12 kwietnia, 2009 at 1:55 pm

  11. Też jestem ciekawa… to była malutka prowokacja, miałam nadzieję, że odpowiesz ;)

    defendo

    12 kwietnia, 2009 at 3:59 pm

  12. W Wielkanocy jest słabość i bezsilność , taka zwyczajnie ludzka i wielka moc i siła Boska .
    Zastanawia mnie zawsze symbolika tego .
    Słaby człowiek i silny Bóg ? a może silny człowiek i nieobecny Bóg ?
    Dawno temu , w piękny , słoneczny dzień , zamiast spacerować i spalać nadmiar kalorii, siedziałam w obskurnym korytarzu szpitala i czekałam na wydanie aktu zgonu .
    Obok mnie pędziło życie ,jacyś ludzie, święto , a ja byłam nieprzepuszczalna na dźwięki, obojętna na ruch. Czułam się „kosmicznie”, jakbym utraciła kontakt z ziemią.
    Krótochwili jesteśmy a marnujemy tyle czasu .Na sprzątanie , zakupy , gotowanie , a później żałujemy ,że nie byliśmy z kimś z kim już nigdy nie będziemy.

    Pomarnotrawienia się Świątecznego.
    Stoczenia wojny na poduszki z leniem,
    wdrapywania się na szczyty nieaktywności,bycia ogniwem w łańcuchu pokarmowym,podarowania sobie braku pośpiechu …tego życzę :) całus :)
    Justyna

    justyna

    12 kwietnia, 2009 at 6:51 pm

  13. Justyno
    Mam inną teorię w tej kwestii. Nie można się nagadać na zapas. Tak jak niemożliwym jest najedzenie się tak, by potem dłuższy czas nie jeść. Nie da się nasycić miłością czy bliskością. Bo zawsze będzie za mało. Wobec utraconych bliskich czy ukochanych zawsze będziemy czuć niedosyt, że nie powiedzieliśmy jakichś tam ostatecznych i rozstrzygających słów. Bez względu na to ile czasu byśmy z nimi nie spędzili.
    Myślę, że tu chodzi o fragment nas i te historie z bijącym dzwonem, i dla kogo. Martwych nie obchodzą te całe formularze, akty zgonu, PIT-y, CIT-y i SHIT-y. Oni nie chcą wracać, my też nie chcemy, żeby wracali, tylko o tym nie wiemy.

    procesVII

    12 kwietnia, 2009 at 10:41 pm

  14. „Nie można się nagadać na zapas” zgadzam się , nie można , ale trzeba gadać kiedy ma się z kim;) tu o zwykłe priorytety idzie:)

    justyna

    13 kwietnia, 2009 at 8:09 am

  15. wolę jednak święta Bożego Narodzenia, są takie bardziej naturalne i większe są w sensie medialnym, ogólnoludzkim i społeczno – seksualnym jakby

    Ale czy były by święta Bożego Narodzenia beż Wielkanocy?

    georgeeliot

    13 kwietnia, 2009 at 9:33 pm

  16. byłyby*

    „Poza tym, kto dziś wierzy w te baśnie, że jakiś człowiek mógł przestać być trupem i wstał?”

    Św. Tomasz, który był uczniem Chrystusa, też nie od razu uwierzył. Musiał przekonać się osobiście, zobaczyć i dotknąć. A przecież był świadkiem wielu cudów, które uczynił Jezus.

    georgeeliot

    14 kwietnia, 2009 at 5:34 pm

  17. Red. Orliński niczym się nie różni od licencjonowanego trolla Procesa. Obraża ludzi, tak jakby nie był osobą publiczną (a przynajmniej dziennikarzem Wyborczej)

    http://licorea.pl/bart/blog/2009/04/04/nowoczesny-katolicyzm/comment-page-4/#comment-37815

    Moon

    15 kwietnia, 2009 at 3:49 pm

  18. Łazisz po obcych blogach i robisz mi obciach na sto muńskich cip. Jesteś idiotką.

    procesVII

    15 kwietnia, 2009 at 7:28 pm

  19. A dlaczego Tobie? Jeśli już, to sobie. Mania wielkości?

    Moon

    15 kwietnia, 2009 at 7:31 pm


Dodaj komentarz